Drodzy Czytelnicy, czy kojarzycie jedną z „akcji” Jimmiego Fallona, polegającą na organizacji w nowojorskim Metrze (i dla przypadkowych pessengerów-Paluchów) koncertu zespołu U2? Cały „wic” polegał na tym, że Grupa występowała w trybie Incognito – nieudziwnione ubrania (co uczyniło zespół U2 nie-do-rozpoznania xD), farba na włosach, dolepione wąchole itp. Gdzieś w połowie któregoś „Im still hanven’t found” muzycy ujawniają swą prawdziwą tożsamość, budząc ekstazę przypadkowych widzów. Fajne, fajne. Zainspirowany tym performance-m wymyśliłem taki obrazek: opuszczony zestaw klawiszowy na dworcu PKP Gdańsk Główny, tonący w lekkim półmroku poczekalni głównego holu.
Wokół płynie szare morze ludzi. I nagle – bez najmniejszej ding-dong zapowiedzi, za stery instrumentu zasiada drobna postać okuta w kaptur, po czym wygrywa „Dom w Dolinie Mgieł” i np. „Ucieczkę z Tropiku”. Podróżni przystają słuchając znajomych dźwięków i obserwują z zaciekawieniem. W pewnym momencie wykonawca ściąga kaptur i okazuje się być Maestro Bilińskim. Wiwat, Kurtyna.

Dlaczego Marek Biliński?
Rok 1984, na sklepowych półkach zalega tylko ocet. Szlugi i wóda na kartki. Mięso i jajka od rodziny ze wsi, jeśli ktoś takową posiada. Komputery głównie z komisów i Pewexów, za Dolary – których jednakże prawie nikt nie ma. W Telewizji Polskiej emitowane są dwa kanały, sączące niedyskretnie propagandę jedynej, słusznej partii. Szary jak papier toaletowy program telewizyjny uświetnia kilka kolorowych programów i jednym z nich jest „Jarmark”. Program ten powstał w 1983 r. z inicjatywy trzech, młodych gwiazd telewizji: Wojciecha Pijanowskiego, Krzysztofa Szewczyka i Włodzimierza Zientarskiego. Jak na owe czasy był formatem przełomowym – posiadającym zarówno świetną, ciekawą formułę (trzech pasjonatów wraz z ichnimi „konikami”: sportem, grami oraz muzyką), a także sporą dawkę humoru. Lecz szczególną przewagą audycji nad innymi, obecnymi wówczas na antenie programami było to, iż jego autorzy posiadali dostęp do niedostępnych dla tzw. „ogółu” materiałów. Prowadzący „Wideotekę” Krzysztof Szewczyk dzięki nawiązanym przez siebie kontaktom pozyskiwał materiały za „żelazną kutyną”, oraz wyjeżdżając np. na targi „Midem”. Parający się sportem Zientarski na podobnej zasadzie dysponował unikatowymi materiałami z materii sportu. Natomiast Pijanowski, najbardziej mi znany polski szaradzista PRL, zaprezentował po raz pierwszy na polskiej antenie „Kostkę Rubika”. Całej, wesołej ekipie nie można było zarzucić braku kreatywności – szereg teledysków, gagów i np. „Zagadki Inspektora OKO” koncypowanych było właśnie przez nich.
Nie da się jednak ukryć, że jedną z głównych atrakcji „Jarmarku” były premiery „videoklipów”. Dzisiejszym pokoleniom, tak przyzwyczajonym do ultraszybkiego dostępu do wszelakiego nowości wydawniczych, które zapewnia nam szerokopasmowa sieć, taka sytuacja może wydać się niewiarygodna. Natomiast w latach 80 swobodnego dostępu do muzyki po prostu nie było – zarówno ze względu na zacofanie technologiczne, jak i nasz pobyt za tzw. żelazną kurtyną. 
Dlatego też do dzisiaj będę pamiętał dwie premiery teledysków które odbyły się na antenie „Jarmarku”. Pierwszą był „Thriller” Michaela Jacksona (wciąż słyszę upiorny śmiech wieńczący utwór 0_O ). Natomiast drugim teledyskiem była „Ucieczka z Tropiku” Marka Bilińskiego. Clip (który otrzymał tytuł teledysku roku 1984) był na ów czas był zjawiskiem: świetna muzyka skomponowana przez Marka Bilińskiego zilustrowana została za pomocą scen samochodowych „kraks” pochodzących z amerykańskiej, kultowej produkcji „Blues Brothers”. W teledysku całą rozwałką sterował, znajdujący się w umownym „Departamencie Katastrof” Artysta we własnej osobie. Sama historia powstania teledysku jest bardzo ciekawa: powstał poza oficjalnym obiegiem, zrealizowany przez młodych adeptów sztuki telewizyjnej, Panów: Falkiewicza, Lickiewicza oraz Oziewicza. Marek Biliński w wieczór nagrania został przemycony do szczecińskiego oddziału Telewizji Polskiej po godzinach pracy studia, natomiast strzegąca dostępu Straż Przemysłowa -przekupiona butelką „Żytniówki”. Całe nagranie powstało zaś na taśmie „z odzysku” 😉 – jak przyznał jeden z wcześniej wymienionych Autorów, podczas wywiadu telefonicznego który z Nim przeprowadziłem. Aha, oczywiście ujęcia z Blues Brothers użyte zostały bez jakiejkolwiek zgody Universal Pictures – cóż, takie to były czasy. Teledysk został przedstawiony Szewczykowi podczas jakiegoś, telewizyjnego „rautu” na zasadzie przysługi dla młodych artystów – „zażarł” i tak znalazł się w „Jarmarku”.
No dobra jest pomysł, spróbujmy go zrealizować.
Marek Biliński w 2016 nie był aktywny koncertowo i początkowo przestraszyłem się że przeszedł na (przedwczesną) emeryturę. Oficjalna strona www którą znalazłem pamiętała chyba czasy „Pajączka” i nie zawierała kontaktu do Artysty. Na szczęście udało się „namierzyć” management obsługujący Pana Marka, do którego też napisałem z krótkim opisem mojego szalonego planu.
Panie, Kt0 za to zapłaci?!!?
Moim pomysłem podzieliłem się z Robertem „Łapuszem” Łapińskim, z którym w owym czasie dość często korespondowałem – związany wspólną pasją retro. Dla tych którzy nie znają postaci „Łapusza”, kilka słów wyjaśnienia: Robert jest, między innymi Twórcą przełomowej pod wieloma względami imprezy retro Pixel Heaven, na którą udało mu się przyciągnąć sławnych Twórców gier z naszego dzieciństwa, takich jak np. Jon Hare, Jeff Minter, Dino Dini, Sam Barlow, Ben Daglish, bracia Oliver, Bo Jangeborg i wielu innych. Powiem Wam że np. możliwość zagrania z Jonem Hare w Sensible Soccer (którego to jest Twórcą) i otrzymania od Niego ciężkich batów (6:0) jest sprawą niezapomnianą (chociaż do dzisiaj twierdzę że na bank użył zaszytych przez siebie cheatów). Robert stworzył też periodyk o nazwie Pixel Magazine, który przez kilka, ładnych lat dostarczał całą masę retro-goodies w formie drukowanej i możliwej do nabycia w kioskach. Robert, w związku z organizacją ww. spraw posiadał już w owym czasie chłodniejsze spojrzenie na tematy retro, dlatego zadał pytanie: „A jak to się zbilansuje, Panie Kolego?”. „Ch#ja tam się zbilansuje, jak wszystko co robimy pod presją pasji” – odpowiedziałem. Po kilku dniach odezwał się Management Pana Marka. Wstępna zgoda, jednak gaża za występ to 20 tysięcy. Z przedpłatą zaliczki. Dzisiaj myślę że moje zapytanie zawierało zbyt dużo emocjonalnych nawiązań do dzieciństwa i dobry „Menago”, jakim niewątpliwie jest Pan Ksawery zauważył możliwość „ugrania” dla swojego Klienta sporej sumy. Performance stał się więc niemożliwy do wykonania, lecz w ten sposób narodził się pomysł na organizację „biletowanej” imprezy, połączonej z Giełdą i wystawą retro-komputerów, prawdziwego święta miłośników retro w różnej postaci, cholernego Retro-Fest. Zaproponowałem Robertowi „współudział”, na który przystał.
Party Place
Gdański oddział Naczelnej Organizacji Technicznej wydawał się naturalnym miejscem organizacji eventu, jednak moje obawy budziła sala koncertowa: wiedziałem że Gdański NOT posiada salę wykładową, natomiast raczej kojarzyła mnie się z miejscem gdzie wygłaszane są płomienne przemowy na temat wyższości prądu zmiennego nad stałym, niż grana muzyka elektroniczna w jakości większej niż 64 kb/s. Jednakże, jak to powiadają: nie oceniaj NOT-u po mozaikach: z informacji uzyskanych w Dziale Administracji okazało się iż mogącą pomieścić 498 osób sala koncertowa została gruntownie wyremontowana oraz zmodernizowana kilka lat wcześniej, a prace objęły swym zakresem oświetlenie oraz nagłośnienie. Zostałem zaprowadzony na scenę, zapalono światła i mogłem zagrać „Ucieczkę z Tropiku” na grzebieniu, Następnie sprawdzono wolne terminy, oraz zaproponowano cenę – przyznam że stosunkowo niską, jak za najem całego budynku (to znaczy: korytarzy oraz sali), wraz ze Strażakiem i Bileterką w pakiecie. Zagwarantowano zamrożenie terminu na dni 7, oraz nakazano wpłacić w kasie, gotówką zaliczkę w przypadku akceptacji oferty.
Organizacja Wyzwolenia (z objęć) Prokrastynacji
Termin został ustalony z Impresariatem Pana Marka, zaliczki wpłacone (w kasie i przelane). Przyznam Wam szczerze, że po początkowej euforii moje kolana z lekka zadrżały: 13 listopada miał odbyć się koncert a ja, 12 września (na dzień podpisania umowy) posiadałem tylko salę koncertową oraz zakontraktowanego Artystę. Nie byłem do końca przekonany nawet, jaki owa impreza ma mieć tytuł. Absolutnie nieodpowiedzialnie – jakby to powiedziała moja Nieboszczka Matka, lecz z drugiej strony – jakie motywujące! Jako iż wielokrotnie byłem zwany Wielkim Komturem Prokrastynacji miałem świadomość że opóźnienia w tym przypadku mogą być zabójcze dla całości imprezy. Podzieliłem więc działania na kilka obszarów, do obsługi których oddelegowałem cale dostępne zasoby, czyli (ze względu na budżet zero-zero) samego siebie…
Reklama i Marketing

Poprosiłem Pana Marka o cover photo i otrzymałem genialną fotografię z b. wczesnego okresu twórczości. W międzyczasie wykoncypowałem nazwę imprezy, czyli „Powrót z Przyszłości”, albowiem: wracamy z umownej „przyszłości” – komercyjnej i wykreowanej przez Korpo, która to niekoniecznie nam się do końca podoba. Wracamy do wartości, piękna i odstawionej w niepamięć muzyki, np. Marka Bilińskiego. Czyli lecimy w tym samym kierunku co Doktorek i Marty, ale z innych pobudek.


























































































































NOT Gdańsk
Robert Łapiński
listopad 13, 2016